Szczepienia małych dzieci wzbudzają wiele kontrowersji. W komentarzach pod prawie każdym tekstem o szczepionkach trwa pyskówka pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami kłucia.
Mitów na temat szczepionek jest mnóstwo. Ani M. (który wciąż powtarza, że leczenie dzieci to zupełnie inna bajka niż leczenie dorosłych), ani tym bardziej ja, nie czujemy się odpowiednimi osobami do obalania tych przesądów. Jednak znajomi pytają o nasze zdanie w tej sprawie. Podeprę się więc autorytetem naukowca, którego tekst na temat szczepień znalazłam w Medycynie Praktycznej (specjalistyczny portal, którego wydawnictwa prenumeruje 99% lekarzy, więc chyba można mu zaufać) i skomentuję kilka najczęściej powtarzających się fałszywych teorii:
1. Nasi rodzice i dziadkowie dostawali mniej szczepień i byli zdrowsi.
Bzdura! Tak, szczepień faktycznie było mniej, ale umieralność niemowląt wynosiła wtedy 100 na 1000. Moja babcia straciła siostrę i brata - zmarli na krztusiec/koklusz nie doczekawszy 1-go roku życia. Współcześnie śmiertelność zmalała do 6 na 1000. Liczby mówią same za siebie.
2. Lepiej zachorować i zdobyć odporność naturalnie, niż wszczepić sobie bakterie.
Jasne, można wziąć udział w "ospa party" i liczyć na to, że nie będzie śmiertelnych powikłań. Bezpieczniej jednak zdobyć taką samą, naturalną odporność w kontrolowany sposób. Poważne niepożądane objawy są w tym przypadku znacznie rzadsze.
3. Szczepionki zawierają toksyczną rtęć i powodują uszkodzenia mózgu.
Więcej niebezpiecznej rtęci można znaleźć w tuńczyku, niż w skojarzonej szczepionce przeciwko błonicy, tężcowi i krztuścowi. Ta niewielka ilość zawarta w niektórych szczepionkach według wszystkich organizacji zdrowia nie jest niebezpieczna dla zdrowia.
4. Szczepionki powodują autyzm.
Jakiś facet w Anglii opublikował takie twierdzenie, które w 2011 obaliło i okrzyknęło fałszerstwem naukowym wielu badaczy. Autyzm ujawnia się zwykle w 18-24 miesiącu życia i zbiega się z podawaniem szczepionki przeciwko odrze, śwince i różyczce, dlatego niesłusznie uważany jest za następstwo szczepienia.
5. Duża ilość szczepionek naraz osłabia odporność i powoduje choroby.
Żadne badania tego nie potwierdziły. Dziecko ma kontakt z ogromną ilością wirusów i bakterii każdego dnia, te zawarte w szczepionkach są o wiele bezpieczniejsze.
Uff, to była teoria. Zainteresowanych odsyłam do oryginalnego tekstu, który można przeczytać klikając tu. Przy okazji polecam też bezpłatną aplikację MP na androida "Moje dziecko" - przetestowałam, czytam sobie wieczorami jak nie mogę zasnąć, bo M. chrapie.
A teraz praktyka:
Nasze zdanie (moje i M.) jest takie, że korzyści ze szczepionek są o wiele większe niż ryzyko ewentualnych powikłań. Bo trzeba uczciwie powiedzieć, że jakieś ryzyko jest. Tak jak w przypadku każdego innego leku możliwe są niepożądane objawy. Dlatego żaden lekarz nigdy nie da gwarancji, że akurat u waszego dziecka nie wystąpią komplikacje. Ze statystyk jednoznacznie wynika, że powikłania poszczepienne są rzadkie. To pewnie nie pociesza rodziców, których pociechy ucierpiały w wyniku szczepień (choć my osobiście nie znamy takich). W naszej opinii gra jest warta świeczki.
Jeśli chodzi o szczepienia obowiązkowe to stwierdziliśmy, że tu nie ma dyskusji - kłujemy. Co do zalecanych, to powiem tak: ostateczna decyzja należy do rodziców. Trzeba mieć świadomość, że nie chronią przed wszystkimi możliwymi przyczynami chorób. My ze względu na pracę M. (codzienny kontakt z wirusami i bakteriami), po konsultacji z pediatrą, zdecydowaliśmy się na cały pakiet. I to tych skojarzonych, typu 6 w 1 . Co nie znaczy, że pojedyncze są gorsze. Mój gin porównując kiedyś dwa leki, droższy i tańszy, powiedział, że są jak dwa samochody - luksusowy i zwykły - obydwoma dojedziesz, ale w innych warunkach. Nie ma więc co panikować, jeśli nie stać was na skojarzone. Bo trzeba przyznać: wychodziliśmy z poradni dziecięcej lżejsi o 500 zł, ale obiecaliśmy sobie, że na leczeniu i pieluchach (chodzi o częstotliwość ich zmieniania, nie producenta) dla H. nie będziemy oszczędzać. Becikowe, kasa z ubezpieczenia i prezenty mieszczące się w kopertach poszły więc na szczepienia. Ale mogliśmy sobie na to pozwolić też z tego powodu, że większość ciuszków dostaliśmy od rodziny, przyjaciół i znajomych, w kosmetyki oraz dziecięce oprzyrządowanie zaopatrują nas dziadkowie, a wujkowie i ciocie są niewyczerpanym źródłem zabawek.
Za nami więc szczepienia obowiązkowe oraz pneumo, przed nami kolejne obowiązkowe i meningo, a także ospa, WZW A, KZM i może grypa. Czy mamy nieuzasadnione obawy szczepiąc H.? Ja - tak. M. moje lęki pomija (pogardliwym?) milczeniem. W każdym razie obydwoje uważamy, że komuś trzeba zaufać, a ludzie dopuszczający szczepionki do użycia znają się na swojej robocie.
A na koniec wyznanie: nie udało nam się zaszczepić H. przeciwko rota, bo ... przegapiliśmy termin. Piszę o tym nie bez wstydu dlatego, żeby pokazać, że nawet całkiem poukładanemu lekarzowi i jego mniej rozgarniętej żonie zdarzyło się zagubić w terminarzu sczepień, mimo przeczytania mnóstwa ulotek, książeczek i kalendarzyków, w które wyposażyła nas poradnia dziecięca. Trudno, zamiast tego musi wystarczyć dokładny prysznic M. jak tylko wraca po pracy do domu.