piątek, 24 stycznia 2014

Pod Mocnym Aniołem, czyli o piciu

Słowo się rzekło, a właściwie napisało - obiecałam sobie, że zobaczę "Pod Mocnym Aniołem" Smarzowskiego według prozy Jerzego Pilcha, gdy tylko film wejdzie do kin. Dziś więc pobawię się w recenzenta filmowego (o czym marzyła chyba połowa moich znajomych z kulturoznawstwa - przynajmniej ta, która nie dostała się na filmoznawstwo do Krakowa - tylko takie dziwolągi jak ja chciały iść na specjalizację kulturową, a w końcu wylądowały na literackiej, bo kochają książki).

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Kto się z kim ściga, czyli o sztuce (nie) porównywania się

Czas z H. mogłabym umownie podzielić na dwa okresy: 0-6 miesięcy, kiedy to wszystkim się przejmowałam (ona jeszcze nie podnosi główki/ nie przekręca się / nie przekłada z ręki do ręki itd.) i 6-12, kiedy to odcięłam pępowinę i zaczęłam trochę odpuszczać. 

czwartek, 16 stycznia 2014

Genetyczny bliźniak, czyli czy gdzieś tam jesteś?

Nie podniecam się Dodą, nie mam ciuchów od Paprockiego, ani nie kocham się w Młodym Stuhrze (no dobra, to ostanie nie jest do końca prawdą...). Ale jest coś, co łączy wszystkie te osoby i sprawia, że je podziwiam.

czwartek, 9 stycznia 2014

Nyktalopia, czyli zrobieni na szaro


Jak niektórzy z was wiedzą, od stycznia wróciłam do pracy na cały etat. Oprócz niewątpliwych korzyści, jakie niesie ze sobą ta sytuacja (na przykład dłuższa przerwa lunchowa), występują także pewne niedogodności.

niedziela, 5 stycznia 2014

Terroryzm, czyli make peace not war!

Jest jedna sprawa, która mnie bardzo irytuje. Mianowice zestawianie słowa "terrorystka" z pewnym procesem zachodzącym w ciele matki. Nie będę go tu wprost nazywać, bo nie chcę nawet, żeby oba słowa znalazły się obok siebie. Ale jestem przekonana, że wszystkie mamy wiedzą o co chodzi. A tatusiowie też się domyślą - przynajmniej powinni. 

środa, 1 stycznia 2014

2014, czyli ups mamy Nowy Rok!

Wigilia u doktorostwa minęła szybko (H. zażądała jedzenia jeszcze przed pierwszą gwiazdką) i smacznie (upiekłam pstrąga, z czego jestem niezwykle dumna, a co okazało się wcale nie takie trudne). Była też mała wpadka - popsuło się nam wysłużone żelazko (poprzednio dwa razy reanimowane), więc na świątecznym stole zabrakło obrusa, ale czy to ważne?

Sylwester zapowiadał się domówką u sąsiadów, a skończył ... domówką u nas. Spędziłam go z H., bratem i bratową (jesteś nią, jesteś!). Bardzo się z tego cieszę, mimo że magiczną godzinę 24.00 przeleżałam w łóżku, trzymając H. za rączkę. Było to jednak niepotrzebne, bo mała spała twardo mimo huków na zewnątrz.