niedziela, 27 stycznia 2013

Bittersweet, czyli życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową

Miało być o szczepieniach, ale życie jak zwykle pokazało, gdzie ma moje plany. 

Dlaczego rak to taka straszna choroba? 
Bo dotyka tak wielu bliskich nam ludzi, bo od momentu diagnozy do śmierci upływa tak niewiele czasu, bo ból nowotworowy jest tak wszechogarniający.        

Moje myśli są ostatnio przy tych, którzy żegnali swoją mamę, męża i ojca swoich dzieci, a także wujka, brata, szwagra. 

Jak dobrze, że wspominane wcześniej życie nie znosi próżni i gdy jedno odchodzi, 
drugie przychodzi.


niedziela, 20 stycznia 2013

Parę uwag technicznych, czyli przeczytaj to!

Blog odwiedza coraz więcej osób, proszę więc o przeczytanie paru uwag:


1. Drogi czytelniku, bohaterowie tego pamiętnika ukrywają swoją tożsamość ponieważ jest to blog publiczny, a więc teoretycznie każdy może na niego wejść. Ale jeżeli tu trafiłeś, to jesteś zapewne moim lub M. znajomym, ewentualnie znajomym naszych znajomych, więc dokładnie wiesz kto jest kim.


2. Powody, dla których zdecydowałam się publikować wyjaśniłam w poście "Dlaczego chcę pisać, czyli jestę blogerę". Blog ma opowiadać o różnych sytuacjach, które dotykają mnie w związku z byciem żoną lekarza i sprowokować do dyskusji. Jednak ani M., ani ja nie będziemy odpowiadać za absurdy systemu zdrowotnego w Polsce i decyzje oraz czyny innych lekarzy.

3. Poruszane w blogu tematy i wyrażone w nim opinie są MOJE, a nie M. czy jakiegokolwiek innego doktora, czy szerzej środowiska lekarskiego. Wyjątek stanowią sytuacje, kiedy pytam M. o zdanie, ale staram się to w tekście zaznaczać. Proszę jednak nie traktować publikowanych tu sądów jako wyroczni w sprawach zdrowia - to nie jest blog medyczny! Zamieszczone tu porady są jedynie sugestiami, a nie wytycznymi.  Pamiętaj, że każdy przypadek jest inny i należy stosować się przede wszystkim do zdania swojego lekarza, własnej wiedzy, a także zdrowego rozsądku.

4. W tym blogu nie pojawi się opis żadnego pacjenta - M. śmiertelnie poważnie podchodzi do kwestii tajemnicy lekarskiej. Wyjątek stanowi sytuacja, gdy ktoś wyrazi wyraźną chęć, aby opisać tu jego przypadek, żeby zilustrować jakiś problem lub podzielić się doświadczeniami. Jeśli poruszam jakiś problem medyczny i przytaczam postawy pacjentów, to uogólniam i nie mam na myśli nikogo konkretnego.

5. Ponieważ my zachowujemy tu umowną anonimowość, to zezwalam na publikowanie anonimowych komentarzy - miło mi jednak będzie jeśli podpiszesz się inicjałem, nickiem, przezwiskiem, a nawet wymyślonym imieniem i będziesz komentować już pod nim stale - wtedy uda się zachować ciągłość konwersacji na jakiś temat. Ale nie jest to oczywiście obowiązkowe.

6. Zachęcam do wpisania swojego maila do subskrypcji. Otrzymasz email z linkiem, który należy kliknąć, by potwierdzić newsletter. Możesz też polubić mój profil na Facebook'u. Będziesz automatycznie dostawać powiadomienia o nowych postach (no chyba, że chcesz wchodzić codziennie na bloga, sprawdzając czy jest coś nowego i podbijać mi statystyki). 

7. Jeśli tekst postów jest "rozbity" najprawdopodobniej oglądasz je w przeglądarce Internet Explorer. Ja używam Google Chrome, ale blog poprawnie działa również w przeglądarkach Opera i Mozilla Firefox.

Przyjemnego czytania!

czwartek, 17 stycznia 2013

Grypa, czyli weź sprawy w swoje ręce

Napisałam tekst o myciu rąk, ale M. stwierdził, że wieje nudą. Więc go troszkę podrasowałam. Jest mniej naukowo, a bardziej dosadnie. 

Od zawsze miałam obsesję na punkcie mycia owoców, warzyw i mięsa przed jedzeniem. Do szału doprowadzam M. kiedy podczas przygotowywania obiadu po raz setny pytam: "Umyłeś to?". Ale odkąd mamy H. zaczęłam też przywiązywać większą wagę do mycia rąk. Nie znaczy to, że wcześniej tego nie robiłam, ale teraz przeraża mnie wizja wirusów tylko czekających na przypuszczenie ataku na naszą małą, bezbronną kruszynkę (ten lekko paranoiczny stan to pewnie wina hormonów). Nie myślcie tylko, że popieram wychowywanie dziecka w sterylnych warunkach. Wręcz przeciwnie - uważam, że brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko. Od urodzenia H. staram się z nią jak najczęściej wychodzić i to nie tylko na samotne spacery, ale i w dość zatłoczone miejsca. Oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku, bowiem przebywanie wśród zarazków wcale na nie nie uodparnia - dopiero przebycie infekcji (nawet bezobjawowo) wzmacnia organizm. Kiedyś w sklepie pewna przechodząca obok nas damulka, głośno wyraziła swoje zdanie: "JA bym z takim małym dzieckiem nie wychodziła!". Wtedy przekonałam się, że Polacy znają się nie tylko na zdrowiu, polityce i piłce nożnej (dokładnie w takiej kolejności), ale także na wychowywaniu dzieci. Szkoda, że zabrakło mi odwagi do odpowiedzenia tej przemiłej, troskliwej osobie. Ech, jak zwykle puenta dopadła mnie na schodach.

Ale do rzeczy - ludzie, nie róbcie wiochy - myjcie ręce! Przed jedzeniem, po powrocie do domu, po wyjściu z toalety i kontakcie ze zwierzętami. Szorujcie szczególnie dokładnie jeśli przebywacie z dziećmi, osobami starszymi i osłabionymi chorobami. Najlepiej myć dokładnie i długo (około 30 sekund); nie musicie się bać, że wyżre wam skórę. I niech mi się tu nie odzywają ekolodzy i sknerusy, że za dużo wody się zużywa. Te parę groszy możecie też zainwestować w żel antybakteryjny i chusteczki oczyszczające (tak, wyobraźcie sobie, że można ich używać nie tylko na wycieczce). 

Nawet jeśli macie w domu takiego pedanta jak ja (M. praktycznie nie rozstaje się ze środkiem dezynfekującym), to i tak niewyobrażalne ilości paskudztwa gromadzą się w waszych domach na pilotach, klawiaturach i myszkach komputerów, telefonach oraz blatach kuchennych. Paradoksalnie wcale nie na desce klozetowej, tę bowiem dość często myjemy - tak przynajmniej deklarujemy w badaniach. Zresztą nawet gdy utrzymujemy porządek w domu, stykamy się z brudem w przestrzeniach publicznych: na klamkach, biurkach, poręczach, dnach szuflad, we wnętrzach autobusów i pociągów, na klawiaturach bankomatów, no i na pieniądzach. Z badań przeprowadzonych w Polsce wynika, iż co czwarta osoba dojeżdżająca do pracy komunikacją miejską ma na rękach bakterie kałowe. Tak, dobrze przeczytaliście - kałowe!!!  Przez ręce przenoszone są m.in. rotawirusy (odpowiedzialne za sraczkorzygaczki*), gronkowiec złocisty powodujący zakażenia skóry i zatrucia pokarmowe, pałeczki Salmonella, tasiemiec (przez niektórych uznawany za świetną metodę odchudzania), jaja owsika, a także wirusy grypy (temat na topie) i innych chorób dróg oddechowychW ramach podsumowania: następnym razem jak będziesz sobie gmerał w majtach, lansował się w centrum handlowym albo wyciągał resztki obiadu z paszczy - umyj potem ręce!

Czasem samo mycie rąk nie wystarczy, przeciwko grypie można się też zaszczepić,
ale o tym następnym razem.


* - termin z socjolektu lekarskiego ;)
oznacza jednostkę chorobową charakteryzującą się biegunką i wymiotami,
przez pacjentów zwaną grypą żołądkową.


Przy pisaniu tekstu korzystałam z artykułu Doroty Szadkowskiej "Bakterie jak na dłoni",
który można przeczytać klikając tutaj.

czwartek, 10 stycznia 2013

"Trafny wybór", czyli trafny wybór

Czas na chwilę odpocząć od trudnych, medycznych tematów (i komentarzy) ... 
Dziś trochę z mojego poletka.

Zawsze z dużą dozą dystansu podchodziłam do książek wystawionych w głównej alejce pewnej znanej sieci saloników prasowych. Także do tych pozycji, które są na liście bestsellerów. Wiadomo, że wcale nie znajdują się tam najlepsze dzieła, tylko jak sama nazwa wskazuje "najlepiej się sprzedające". Niestety często za wystawienie w wyeksponowanym miejscu w sklepie płacą wydawcy, kontrolując w ten sposób rynek. Pozostaje mieć nadzieję, że dobra literatura sama się obroni, a czytelnicy będą odwiedzać również tradycyjne księgarnie, gdzie znający się na rzeczy sprzedawca potrafi doradzić coś mniej oczywistego. Ale nie o tym miałam pisać. 

Ostatnio częściej bywam we wspomnianej wcześniej pseudoksięgarni, ponieważ obecnie wyjścia z H. zmuszają mnie do superszybkiego sytemu zakupów "wcześniej wybrać, nagle wpaść, natychmiast kupić, szybko wracać". Wizyty w centrach handlowych są po prostu dla nas wygodne. Od razu wpadła mi w oko pozycja reklamowana jako "pierwsza powieść J. K. Rowling dla dorosłych". Uważam, że książki są najlepszym prezentem, dlatego bardzo się ucieszyłam, gdy znalazłam "Trafny wybór" pod swoją choinką. Tym bardziej, że jakiś czas wcześniej przeczytałam w Wysokich Obcasach zachęcającą recenzję, którą możecie sprawdzić tu

Powieść Rowling nie jest może arcydziełem jak uwielbiana przez intelektualistów "Czarodziejska góra", a ja nie jestem krytykiem literackim (mimo stosownego wykształcenia z przykrością muszę stwierdzić, że lata czytania portali plotkarskich zamiast książek zrobiły swoje), to nie wstydzę się przyznać: dawno mnie tak nie porwała żadna książka.  Darujcie moją recenzję rodem ze szkolnej rozprawki, ale muszę to napisać: jest to wciągająca historia z wyraziście oddanymi bohaterami z małego miasteczka, których łączy sieć politycznych i społecznych powiązań. Radny, nauczyciel, lekarka, mąż, ojciec, córka - protagoniści starają się jak najlepiej grać swoje role, ale jak mówi jedna z bohaterek "każdy ma coś do ukrycia". Najczęściej coś nieprzyjemnego.

Kiedyś znałam J. K. Rowling jako autorkę serii o Harry'm Potterze. Dziś wiem, że ma urodę, talent oraz w pełni zasłużenie - miliony sprzedanych książek i funtów na koncie.


poniedziałek, 7 stycznia 2013

Homeopatia, czyli (nie) zaszkodzi, (nie) pomoże


Parę lat temu przeglądając gazety medyczne, które prenumeruje M., natknęłam się na opinię Naczelnej Izby Lekarskiej (w wielkim uproszczeniu: organizacji zrzeszającej i reprezentującej lekarzy) o homeopatii. Stanowisko Izby było jednoznaczne: stosowanie homeopatii stoi w sprzeczności z art. 57 Kodeksu Etyki Lekarskiej ("Lekarz nie może posługiwać się metodami uznanymi przez naukę za szkodliwe, bezwartościowe lub niezweryfikowanymi naukowo"). Organizacja negatywnie oceniła stosowanie przez niektórych lekarzy leków homeopatycznych i zaliczyła metodę do tzw. medycyny alternatywnej.  Klikając tutaj można przeczytać całość pisma (niestety mimo szczerych chęci nie znalazłam go na stronie NIL, zamieszczam więc link strony, który podpowiedziała mi wyszukiwarka).

Przeciwko takiemu stanowisku Naczelnej Izby Lekarskiej zaprotestowała część lekarzy i producenci leków homeopatycznych. Izba podtrzymała swoje zdanie, nawet gdy na wniosek producentów sprawą zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Wydał on wyrok, w którym stwierdzono, iż działania NIL były naruszeniem praw antymonopolowych. Trzeba jednak pamiętać, że UOKiK nie badał skuteczności terapeutycznej owych leków, tylko złamanie praw konkurencji. Od tej decyzji NIL się odwołała, argumentując, że rynek medyczny jest szczególnym działem gospodarki, a ważniejsze od zachowania konkurencji są tu prawa konsumenta, w tym przypadku życie i zdrowie pacjenta. O całej sprawie bardziej szczegółowo warto przeczytać tu

Spór trwa i pewnie szybko się nie skończy. Co w takim razie mają zrobić pacjenci? M. (moje ulubione ciało doradcze) zapytany o sprawę odpowiedział, że przez 6 lat studiowania medycyny o homeopatii jako metodzie leczenia się nie uczył. Nie zaleca leków homeopatycznych, choć są pacjenci, którzy o takie proszą. Martwicie się teraz, że zażyliście leki homeopatyczne, a może nawet podaliście je swoim dzieciom? Spokojnie - prawdopodobnie będziecie żyli (przynajmniej aż do śmierci ...) Większość naukowców zgadza się, że homeopatia nie szkodzi, bo ... nie działa. Nie zamierzam wam jednak pisać, kto ma rację: przeciwnicy czy entuzjaści metody. Pamiętając o tym, że medycyna wciąż się rozwija, a standardy leczenia zmieniają się, musicie sami wyrobić sobie zdanie w tej kwestii. Warto jednak dokładnie poczytać o homeopatii, a przed zastosowaniem każdego leku zapoznać się z "treścią ulotki dołączonej do opakowania, bądź skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą, ponieważ każdy lek źle zastosowany zagraża życiu lub zdrowiu."



środa, 2 stycznia 2013

Karta czasu pracy i e-WUŚ, czyli idzie nowe

Od 1 stycznia 2013 roku działa e-WUŚ, czyli Elektroniczna Weryfikacja Uprawnień Świadczeniobiorców.  Ten stosowany w szpitalach, przychodniach i poradniach system ma umożliwić natychmiastowe potwierdzenie prawa pacjenta do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych. Mówiąc prościej: potwierdzić lub zaprzeczyć temu, że jesteśmy ubezpieczeni i mamy prawo do bezpłatnego leczenia. Koniec z RMUA, książeczkami i zaświadczeniami. Wystarczy podać numer PESEL i mieć przy sobie dokument ze zdjęciem, żeby potwierdzić tożsamość. Uwaga mieszkańcy województwa śląskiego! Warto nadal mieć przy sobie kartę chipową. W niektórych przychodniach system odczytujący kartę połączony jest z e-WUŚ. W razie wątpliwości można zajrzeć na stronę Narodowego Funduszu Zdrowia do FAQ - najczęściej zadawanych pytań - wystarczy kliknąć tutaj

Dziś prawdziwy test e-WUŚi, bo po Nowym Roku naród tłumnie ruszył się leczyć. Jak donoszą media - na razie nie jest źle. Serwery wytrzymały (sic!), rejestratorzy przeszkoleni, błędy w systemie zdarzają się sporadycznie. A pacjenci? Po zeszłorocznym zamieszaniu z refundacją leków, strajkiem lekarzy i aptekarzy oraz niezrozumiałymi  decyzjami NFZ chyba nic im już nie straszne. Pewnie są tacy, którzy podeszli do całej sprawy ze zrozumieniem, ale są i tacy, którzy pomstują czekając dłużej w kolejce. Pamiętajcie - tylko spokój nas uratuje! W końcu musi być gorzej, żeby było lepiej...



Tymczasem u M. w szpitalu także zmiany. Nowy dyrektor od 1 stycznia wprowadził karty czasu pracy. Teraz lekarze, pielęgniarki i inni pracownicy szpitala "odbijają" karty w momencie wchodzenia i wychodzenia z pracy. System jest tak zaawansowany, że podczas odbijania robi zdjęcie, można też zamiast odbijania wpisać kod lub zostawić odcisk palca (wow!). Cóż, dla nikogo nie jest tajemnicą, że na niektórych oddziałach spotkanie po godzinie 12.00 lekarza innego niż nieszczęsny dyżurant jest prawdziwym cudem. Częściowo jest to spowodowane tym, że lekarze pędzą do innych miejsc pracy, żeby uprawiać prywatę, czytaj: zarabiać kasę. Karty mają temu zapobiec. Część lekarzy zmniejszyła więc sobie etat, część zmieniła na późniejsze godziny przyjmowania w poradniach. 

Pytanie - czy wprowadzenie karty będzie zmianą na lepsze dla pacjentów? Czy lekarz siedzący w pracy "od do" będzie miał dla pacjenta więcej czasu? Na pewno nie wykona więcej badań, bo na przykład centrum diagnostyki jest czynne do 14.00. A może lepiej sprawdziłby się taki system: po wykonaniu wszystkich obowiązków, lekarz kończy bez względu na godzinę? Zanim posypią się na mnie gromy za ten pomysł  - przyznajcie szczerze, ile godzin w pracy poświęcanie... pracy? Facebook, NK, sprawdzanie prywatnej poczty, wychodzenie "tylko na chwilkę" na miasto, na zakupy itd. A może nawet teraz, czytając tego bloga, jesteście w pracy, hmm? Z badań wynika, że Polacy na tle Europejczyków przepracowują w tygodniu bardzo wiele godzin, ale z efektywnością  jest już o wiele gorzej. Na koniec dodam, że krążą słuchy, iż system kontroli czasu pracy kosztował szpital milion złotych.

Co myślicie o e-WUSi? I jak to jest z tym czasem pracy lekarzy?