sobota, 30 listopada 2013

Gingerism, czyli strach przed Innym (kompleksy polskie część trzecia)


Dobiegł końca podobno najsmutniejszy, najbardziej depresyjny i obfitujący w samobójstwa miesiąc w roku. W dodatku arktyczny wiatr przypomina, że lada moment "winter is comming". A ja wbrew aurze skrobię bardzo słoneczny post.


Nigdy nie wybiegałam myślami za bardzo w przyszłość. Nie wyobrażałam sobie swojego ślubu, nie zastanawiałam się jak to będzie mieć dziecko, a kłopoty starałam się odsuwać w czasie zgodnie z maksymą Scarlett O'Hara "Nie chcę o tym teraz myśleć. Pomyślę o tym jutro". Ale uwielbiam marzyć i często to robię - w przeciwieństwie do mojego twardo stąpającego po ziemi męża. Moje marzenia dotyczą teraźniejszości, ale mam taki jeden, stale powracający i dotyczący przyszłości, obraz w głowie: idę z moją córką, na oko 4-5 letnią, drogą w stronę domu (hotelu?), jest lato, jesteśmy w jakimś ciepłym kraju, wracamy znad morza, w rękach niesiemy ręczniki, foremki, materace i tysiąc innych drobiazgów niezbędnych na plaży, a nasze włosy, jeszcze odrobinę mokre po kąpieli, lśnią w promieniach zachodzącego słońca.

Zastanawiacie się, dlaczego uraczyłam was tym kiczowatym obrazkiem? Bo to o włosy tu chodzi. Bowiem moja córka w tym marzeniu ma rude włoski. 


Przyznam szczerze i otwarcie: uwielbiam rude włosy. U mężczyzn i kobiet. Kocham też piegi, pieguski - wszystkie te małe pocałunki słońca. Idealna, alabastrowa skóra? Nuuuda! Uważam, że to dzięki "niedoskonałościom" jesteśmy piękni. Dlatego tak strasznie mnie denerwuje, gdy słyszę "rudy to fałszywy/złośliwy/chytry". Zastanawiam się, czy nadal żyjemy w średniowieczu? Czy bycie wyjątkowym (rude włosy ma zaledwie 1-2 % światowej populacji) nadal skazuje na wytykanie palcami? Czy ludzie nadal wierzą w to, że wygląd, kolor skóry, wyznanie, narodowość, orientacja seksualna wpływają na określone - stereotypowe - cechy charakteru?


M. też lubi rude. Niestety. Niestety, bo moja fryzjerka mimo moich nieśmiałych prób namówienia jej na złocisty odcień, z całą stanowczością odpowiada, że przy moim "chłodnym" typie urody, miedziany to byłaby katastrofa. 

H. nie ma rudych włosów. Urodziła się z ciemnoblond, potem przez parę tygodni wydawało się, że będzie rudziaszkiem (tak ją wtedy nazywaliśmy), ale obecnie ma bardzo jasne. Tylko czasem, jak słońce odpowiednio zaświeci, pojawiają się złote refleksy. Zobaczymy, co będzie dalej...

A kto chce się dowiedzieć, skąd się biorą rude włosy zapraszam tutaj.

czwartek, 21 listopada 2013

Rzuć to, czyli rzecz o paleniu

Plusem bywania biurwą jest codzienne przeglądanie maili przychodzących na adres domu kultury. A bywają na prawdę ciekawe. Na przykład dziś dostaliśmy ofertę od chłopaka, który lewituje (sic!). Ale ja nie o tym. To właśnie z naszej poczty dowiedziałam się, że w trzeci czwartek listopada obchodzony będzie Światowy Dzień Rzucania Palenia. Nadawcą maila była Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna - swoją drogą nie takie straszne te panie z Sanepidu (stereotypom dotyczącym wykonywanych zawodów mówimy: nie!).

Z listu: "Substancje [zawarte w papierosach i dymie papierosowym] mogą powodować poważne skutki zdrowotne i przyczyniać się do rozwoju różnych chorób. Powodują, między innym: choroby układu oddechowego: rozedmę płuc, przewlekłe zapalenie oskrzeli, raka płuc, raka języka, raka wargi, raka jamy ustnej, raka krtani, raka tchawicy, przewlekłą obturacyjną chorobę płuc, astmę oskrzelową, gruźlicę; choroby układu krążenia: chorobę niedokrwienną serca, zawał mięśnia sercowego, miażdżycę zarostową kończyn dolnych, nadciśnienie tętnicze, tętniaka aorty; inne choroby: raka nerki, raka pęcherza moczowego, raka przełyku, wrzody żołądka oraz dwunastnicy, przepukliny jelitowe, choroby oczu (katarakty, niedowidzenia, degenerację plamkową), impotencję, upośledzenie płodności.


Każdy rok palenia kosztuje osobę palącą 3 miesiące życia. W przybliżeniu ocenia się, że 50% głęboko uzależnionych palaczy, którzy zaczęli palić we wczesnym okresie życia, umrze właśnie z tego powodu, a połowa z nich umrze w średnim wieku, co oznacza, że przeżyją o 20-25 lat mniej od osób niepalących. Na szczęście jest też dobra wiadomość – każdy rok od chwili rzucenia palenia to odzyskane 3 miesiące życia. (Europejski kodeks walki z rakiem – prof. Witold Zatoński) 

Palenie można rzucić bez względu na wiek i to będzie się opłacało.

Przykładowo:
- 20 minut po rzuceniu palenia – spada tempo bicia serca;
- 8 godzin po rzuceniu palenia – normuje się poziom tlenu;
- 2 tygodnie do 3 miesięcy po rzuceniu palenia – poprawia się funkcjonowanie płuc, spada
ryzyko zawału;
- 1 do 9 miesięcy po rzuceniu palenia – zmniejsza się kaszel i zanika brak tchu;
- rok po rzuceniu palenia – spada o połowę ryzyko zachorowania na chorobę wieńcową w
porównaniu do ryzyka u osoby nadal palącej. (Projekt „Odświeżamy nasze miasta” – Podręcznik dla funkcjonariuszy PIS)

Rozstać się z papierosem nie jest łatwo, ale zawsze można spróbować. Większość byłych palaczy przestaje palić zwykle po 5-8 próbach. Warto wspomnieć o e – papierosach ponieważ nie są one dobrą alternatywą w stosunku do papierosów tradycyjnych. Palenie ich może mieć negatywny wpływ na zdrowie ze względu na brak rzetelnych opracowań medycznych dotyczących ich szkodliwości (Wartości substancji szkodliwych zawartych w e – papierosie mogą być wyższe niż w tradycyjnym papierosie).

Jeżeli ktoś chciałby rzucić palenie to może zastosować się do rad zawartych w poradniku prof. Witolda Zatońskiego pt. „Jak rzucić palenie”, który znajduje się na stronie internetowej


Można również skorzystać z Telefonicznej Poradni Pomocy Palącym tel. 0 – 801 108 108."


Powiedzmy sobie szczerze: lekarze w kwestii palenia święci nie byli (patrz: lata 60. i serial "Mad Men") i nie są (patrz: ilość zaciągających się medyków), my (tzn. ja i M.) też mamy coś na sumieniu, ale o tym może innym razem.


Ważne, że nie palimy i nie popieramy. 

Jeśli ty palisz - to twoja sprawa. Jeśli palisz przy mnie - zaczynasz mnie wkurzać. Natomiast jeśli palisz przy moim dziecku - w myślach wyciągam mojego kałasza i rozwalam cię na milion kawałków.

Proszę sobie powyższą groźbę karalną wziąć w cudzysłów, ale mój przekaz jest chyba jasny.

wtorek, 19 listopada 2013

Dzielny pacjent, czyli kto się boi lekarza

Ale wstyd!!! 

H. boi się lekarzy. No, żeby córka pana doktora wpadała w panikę na widok białego kitla? I nie mówię tu o lekkim dystansie, niechęci, czy nawet odrazie. Mam na myśli spazmy, wrzaski i ataki furii.

Do ukończenia przez H. pierwszego roku życia odwiedzaliśmy różnego rodzajów specjalistów, ale raczej w celu konsultacji. Na szczęście poważne choroby nas ominęły. Powiedziałabym, że wizyt było trochę powyżej średniej, którą obliczyłam sobie obserwując znajomych rodziców z małymi dziećmi. Natomiast po roczku zaczęły się intensywniejsze kontakty z innymi dziećmi, a co za tym idzie wymiana bakterii i wirusów. Pojawiły się lekkie przeziębienia, które w myśl zasady, że lepiej zapobiegać, niż leczyć, czasem wymagały osłuchania przez pediatrę. I to owe trzy zaledwie wizyty spowodowały wrogość H. do medyków. A nasza pani pediatra się tak starała: delikatnie badała, przemawiała, zabawki pokazywała... Nawet naklejkę podarowała:


Cóż, wiele można o H. powiedzieć, ale na pewno nie zasługuje na miano "dzielnego pacjenta".  Wiem, że u dorosłych zaobserwowano "syndrom białego fartucha" objawiający się wzrostem ciśnienia na widok lekarza, ale żeby dziecko już na wstępie się zraziło?

Postanowiliśmy działać. Kupiliśmy zestaw "Poznaj swojego wroga", czyli komplet przyborów lekarskich i jazda: osłuchujemy H. i siebie nawzajem, robimy zastrzyki lalom, badamy przewody uszne misiom, mierzymy ciśnienie kotu... Innymi słowy: bawimy się w lekarza i proszę mi tu bez zbędnych skojarzeń.


Trzymajcie kciuki, choć mam nadzieję, że okazja do przetestowania skuteczności metody szybko się nie pojawi!


czwartek, 7 listopada 2013

10 000, czyli sex i szczepionki

Na blogu pękło 10 000 wyświetleń, więc bardzo Wam wszystkim (znajomym i nieznajomym) dziękuję za odwiedzanie! No i chcę podkreślić, że licznik nie wlicza moich odsłon, uczciwie sumuje tylko zewnętrzne wyświetlenia. 

Z tej zacnej okazji na blogu parę kosmetycznych zmian. Po pierwsze: licznik. Noo, musiał się pojawić, skoro jest się czym pochwalić. Po drugie: wyszukiwarka. Po trzecie: etykiety - zadałam sobie trochę trudu i posegregowałam posty w grupy. Wyszło mi, że sporo się powtarzam... W każdym razie, jeśli kogoś interesują tematy związane z dziećmi, to teraz je na pewno łatwiej odnajdzie w jednym miejscu, o medycynie (czyli o czymś, o czym nie mam bladego pojęcia) piszę w "quasi-medycznie", "promo" to posty o nas i blogu, "kompleksy polskie" to sprawy, które mnie denerwują (pisanie o nich działa na mnie terapeutycznie), a jeśli ktoś chce poznać życie intymne lekarzy to zapraszam do "lekarz też człowiek". Reszta etykiet jest chyba jasna i mówi sama za siebie. A propos życie intymne, to zdradzę jak podbić statystyki na blogu: wystarczy użyć 2 słów-kluczy: sex i szczepienia - wzrost liczby odwiedzin gwarantowany (te posty mają u mnie najwięcej odsłon). A tak serio: nie traktujcie tu wszystkiego co piszę tak bardzo... serio.

Po czwarte i ostatnie - wreszcie rozszerzam listę blogów, które odwiedzam:

Perfekcyjnej Ani apartament44.blogspot.com
Niepokornej Ewy www.piegowata-ewa.pl
Utalentowanej Alicji alicjapardej.blogspot.com
Wrażliwej Joanny ioanqa.blox.pl
Kawowej Bożeny guajirass.wordpress.com
Wierzącej Anny bubinkowo.blogspot.com
Poprawnej Magdy filolozka.brood.pl
Podróżującej Basi podrozehani.blogspot.com
Analizującej Anity www.srokao.pl
(roz)Stającej się Agnieszki 365agni.blogspot.com

Każdy blog jest inny, ale coś je łączy - piszą je utalentowane kobiety. Piękne i zdolne mamy Polki, a dziś podobno jest Dzień Feministek, wiedzieliście?

W blogosferze za dużo nie siedzę, więc nie mam pojęcia, czy 10 000 w rok to dużo, czy mało. Mi się wydaje dużo, jak na blog w założeniu pisany dla znajomych, mój brak zaangażowania w promocję na innych blogach i średnio ledwo trzy posty w miesiącu. Uchylając rąbka tajemnicy przyznam, że tematów mi nie brakuje, za to czasu tak. Każdy post powstaje w jeden wieczór, ale długo dojrzewa w mojej głowie. Po prostu wolę pobawić się z H. i (trochę) poprzebywać z M., niż pisać blog. Ale to chyba zdrowe. The real world is out there.

sobota, 2 listopada 2013

Zaduszki, czyli na poważnie o śmierci

Zastanawialiście się kiedyś, co czuje lekarz, któremu umrze pacjent?

Bo ja wielokrotnie myślałam o tym, co przeżywa M. tracąc chorego.

W moim życiu jest parę duchów zmarłych krewnych i znajomych. Wiem, że w świecie M. jest tych dusz o wiele, wiele więcej.

Lekarze różnie podchodzą do tematu śmierci. Znam takich, którzy zawierzają to Bogu. Znam takich, którzy stosują wyparcie. Znam wreszcie takich, który obracają wszystko w czarny humor mówiąc: "po dzisiejszym dyżurze 1:0 dla Tej z Kosą", "pacjent z 5 wylądował na 12 piętrze" [w szpitalu jest 11 pięter], "ten z 6 wybiera się do domu. Ale do Domu Pana".

Mnie już to nie szokuje, żadne zachowanie doktorów nie dziwi. Bo wiem, że na postawione na wstępie pytanie nie można odpowiedzieć. Tego sobie nie można wyobrazić.

M. do wylewnych nie należy, sporadycznie przynosi pracę do domu, a już niezwykle rzadko rozmawia ze mną o śmierci swoich pacjentów.

I właśnie dlatego tak bardzo mnie wczoraj (w Dzień Wszystkich Świętych) zaskoczył: "Dziwnie tak chodzić po tym cmentarzu - wiedząc, że leży tu tak dużo osób, którym starałem się pomóc, ale się nie udało."

by Subyello, via Flickr