niedziela, 23 czerwca 2013

Dzień Ojca, czyli córeczka tatusia

Kiedy H. przyszła na świat, M. spędził z nami trzy tygodnie swojego urlopu. Potem musiał wrócić do pracy i pomagała mi moja mama. Nastąpił dłuuugi okres niekończących się dni, podczas których ja "siedziałam w domu" z H., a M. pracował, pracował i pracował. W szpitalu, poradni i na dyżurach. Więc nieustannie mu trułam: "Kiedy weźmiesz urlop ojcowski? Mówiłeś już szefowi? Złożyłeś już wniosek? Wiesz, że masz czas tylko do pierwszych urodzin dziecka? To w końcu weźmiesz, czy nie weźmiesz?!". A M. z niewzruszonym spokojem odpowiadał, że weźmie, weźmie. I... stało się! W czerwcu spędziliśmy bardzo fajne dwa tygodnie. I jak ze wszystkim, tak i w tym wypadku M. miał rację, żeby trochę poczekać z ojcowskim. H. troszkę podrosła, jest z nią lepszy kontakt, a my staliśmy się bardziej mobilni. Co prawda przez pierwszy tydzień lało non stop, a w drugim H. dostała swojego pierwszego kataru, ale to nie przeszkodziło nam w planach. M. robił przy małej absolutnie wszystko, a ja mogłam się zająć od dawna odłożonymi i czekającymi na lepsze czasy sprawami. Pod koniec M. wyglądał jakby był 336 godzinę na dyżurze, zmęczonym głosem stwierdził, że z urlopem nie miało to nic wspólnego, ale przed wyjściem do pracy zostawił swojej córce liścik...


Wszystko co dobre szybko się kończy i M. ponownie rzucił się w wir obowiązków. Dziś w Dzień Ojca również nie ma go z nami. Ale H. postanowiła zrobić mu prezent i w wigilię święta po raz pierwszy samodzielnie stanęła w łóżeczku. Mamy przy tym nie było, miała wychodne i bawiła się na mieście, ale gdyby była, to nie byłby prezent dla tatusia, prawda?

No, a jak jutro tata wróci do domu, to czeka na niego jeszcze jedna niespodzianka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będę wdzięczna za każdy komentarz, ale spamerom i hejterom dziękuję, nie publikuję!