Kiedy wróciłam do pisania bloga, trafiła do mnie podwójna książka "Gdy świat jest domem - Blog Sosenki / Gdy dom jest światem - Blog Pani Łyżeczki". Podwójna, bo jest wydaniem dwóch blogów:
Przełamując początkową niechęć (blogi?! phi, kiedy to było modne... w dodatku wydane na papierze... przecież to z założenia jest bez sensu...) zabrałam się za czytanie Pani Łyżeczki i... na długo weszłam w jej świat. Ciepły, nieśpieszny, literacki, mądry, bajkowy, łagodny to tylko kilka określeń, które pojawiają się w recenzjach. "Codzienność Posrebrzana" - bo tak nazywa opisywaną przez siebie rzeczywistość Pani Łyżeczka - jest tak urocza i przy tym autentyczna (nie razi sztucznością), że chce się w niej zostać.
Zwróciłam szczególną uwagę na dwie cechy bloga Pani Łyżeczki. Po pierwsze, że jest mamusiowy, ale nie mamuśkowy. W blogosferze aż roi się od zapisków mam. Czytając Łyżeczkę miałam wrażenie, że przecież to wszystko już było: zachwyty nad głupstewkami dzieciaków, które okazują się w ostatecznym rozrachunku mądrościami życiowymi; radość z pierwszych słów, ząbków i kolejnych etapów rozwoju; uczucia, których doznaje się przytulając swoje dziecko... A jednak u Pani Łyżeczki nie jest nudno. Nie udziela rad (choć jest mamą trójki dzieci), nie mówi jak wychowywać, karmić, co czytać i gdzie bywać. Ona po prostu pisze, a czytelnik dobrze czuje się w jej świecie.
Po drugie jej blog można nazwać katolickim, ale nie katolskim. W kraju, gdzie zdecydowana większość (w 2011 roku CBOS podał, że 95 %) mieszkańców uważa się za katolików, mamy stosunkowo niewielu pisarzy poruszających otwarcie kwestie wiary. Mam tu na myśli literatów z "głównego nurtu". To znamienne, że o papieżu Polaku pisał naczelny luter - Jerzy Pilch. A tymczasem Pani Łyżeczka po cichutku, bez zacietrzewienia, pisze o swoim życiu w wierze. I ja to w takiej formie kupuję.
Druga część książki - blog Sosenki - to zupełnie nie moja bajka. Góry, rower, wyprawy, tajemnice? Razem z M. jesteśmy przedstawicielami kanapowych leni (pięknie ich nazywają Amerykanie: couch potato). Opowieści autorki-włóczykija również mnie nie pociągały, ale i tym razem dałam się uwieść: przygodzie, urokom nieznanego Dolnego Śląska (i nie tylko), a przede wszystkim absurdalnemu poczuciu humoru, które serwuje internautom Sosenka.
Niby nie nasze klimaty, ale ruszyliśmy się sprzed telewizora i obiecaliśmy sobie, że postaramy się przynajmniej jeden weekend w miesiącu przeznaczyć na wycieczki. Tym bardziej że H. wydaje się to bardzo odpowiadać. To śmieszne, że przez 13 lat życia we dwójkę wyjeżdżaliśmy tylko raz do roku na wakacje, a teraz, z malutkim dzieckiem, chce nam się zwiedzać. Może to właśnie wpływ Sosenki?
Jejejej... tak sobie bezmyślnie wstukałam tytuł książki w wyszukiwarkę, a tu mi wyskoczył wieczorny prezent :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
PS. W tajemnicy się przyznam, że też nie lubię blogów mamuśkowych... No, może poza kilkoma.
Bardzo mi miło!
UsuńStaram się, żeby i mój blog nie zamienił się w mamuśkowy, ale mam dobre wzorce Pani Łyżeczko:)
Pozdrawiam serdecznie,
A.