Do porodu nie miałam nigdy żadnej operacji. Jakoś poważne zabiegi mnie szczęśliwie omijały. Dlatego anestezjolog kojarzył mi się z lekarzem, który w trakcie operacji siedzi sobie z boku i czyta, gra, ewentualnie dłubie w nosie.
Tak było do mojego cesarskiego cięcia, podczas którego zauroczył mnie właśnie anestezjolog. Tak - zakochałam się (spokojnie: tylko tymczasowo i już mi przeszło). Jak wiecie z poprzedniego wpisu, moja operacja była dość niespodziewana. Miałam wrażenie, że cała akcja nie dotyczy mnie, że stoję sobie obok i wszystko obserwuję. Byłam przerażona, ale zachowywałam spokój, a to dlatego, że Dr Potter (którego nazwałam tak ze względu na urodę wiecznego chłopca) non stop do mnie mówił. Opowiadał co robi, co robią operujący ginekolodzy, co się za chwilę wydarzy. I to również on powiedział mi najważniejsze zdanie w tym całym zamieszaniu: "Jest! Widzę pani córeczkę! Jest zdrowa/śliczna/cudowna!"*
Nie wiem, czy anestezjolodzy zawsze rozmawiają z ciężarnymi, czy to ich obowiązek, czy dobra wola. Wiem natomiast, że słowa dr Pottera uratowały mnie psychicznie i za to jestem mu ogromnie wdzięczna. Chciałam nawet iść do niego z butelką wina, kawą i herbatą, ale dwie bliskie mi osoby, z których zdaniem się liczę, stanowczo mi to odradziły, przekonując, że kto jak kto, ale ja z dowodami wdzięczności do lekarza nie powinnam chodzić, by nie dawać złego przykładu... W zamian zaproponowały wizytę u niego i wręczenie pamiątkowego zdjęcia H. Sprawę przemyślałam i doszłam do wniosku, że posiadanie przez niego zdjęcia obcego dziecka mogło by rodzić niezręczne sytuacje (he, he, he), więc odpuściłam. Pozostaje mi tylko nadzieja, że dr Potter jakimś cudem trafi na ten blog, domyśli się, że o niego chodzi i przeczyta pean na jego cześć. I chociaż w ten sposób będę mu mogła podziękować.
Anestezjolodzy powoli wychodzą z cienia. Pamiętam, że parę lat temu wielu z nich wyjeżdżało za granicę, bo w Polsce byli jednymi z najgorzej opłacanych lekarzy. Dziś (podobno) ta sytuacja się zmieniła. Mam jednak wrażenie, że wciąż za mało poważamy ich pracę. Znane nam prywatnie małżeństwo młodych anestezjologów planuje emigrację do Anglii zaraz po ukończeniu specjalizacji. I to nie tylko ze względów finansowych, ale przed wszystkim z powodu panującej tam kultury pracy. Konkludując: doceniajmy dobrych anestezjologów, póki ich jeszcze w Polsce mamy.
Przy okazji polecam wam stronę www.znieczulenie.org.pl - portal stworzony specjalnie dla pacjentów, który powstał pod patronatem naukowym Polskiego Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Dowiecie się tam wszystkiego, co powinniście wiedzieć przed, w trakcie i po znieczuleniu. Można przeczytać najczęściej zadawane anestezjologom pytania, a nawet zadać jakieś samemu! Jest też starannie przygotowana zakładka "Wszystko co chce i powinno wiedzieć dziecko i rodzic przed znieczuleniem". Oczywiście absolutnie nie życzę wam, ani nikomu z waszych bliskich spotkania z anestezjologiem, ale... przygotowanym (choćby teoretycznie) warto być.
No i pokochajcie tych naszych anestezjologów, tak jak ja!
* dokładnie nie pamiętam co powiedział, ale myślę, że zachowałam ogólny sens wypowiedzi:)
Oby Twój Dr Potter to przeczytał, będzie Mu miło, będzie czuł miły dreszcz świadczący o tym, że warto!
OdpowiedzUsuńU mnie w trakcie cc było podobnie, tylko że do mnie mówiła cały czas pani doktor od maluszków, zresztą potem skrupulatnie przebadała moją L. Jednego nie zapomnę do końca życia, po wyjęci L. z mojego brzucha lekarka powiedziała: "cały dziadek no calutki dziadek Piotr" (chyba z racji tego, że dziadek mojej L. pracował kiedyś w tym szpitalu i przyjaźnili się z moją lekarką)
POZDRAWIAM!!!
No, trzeba chwalić lekarzy za dobre zachowanie, nie tylko ganić za złe:P To wtedy będzie więcej tych dobrych - przynajmniej ja w to wierzę:)
UsuńNie wiem co jest z tymi dziewczynkami, że takie do ojców i dziadków podobne - nasza H. to cały tatuś;) Ale to podobno wróży pomyślność i tego się trzymajmy:)
Pozdrawiam i całuski dla twojej L.!
A.
Dziękuję i pozdrawiam!
Usuń