czwartek, 21 sierpnia 2014

Szpital, czyli umieralnia


"Ten szpital to umieralnia." Ile razy to słyszałam. Ba! Pewnie kiedyś i mi zdarzyło się coś takiego powiedzieć. Czy powtarzając te stereotypowe określenie, zastanawialiście się kiedyś, jak bardzo obrażacie lekarzy i pielęgniarki pracujące w takim miejscu? I czy nie przyszło wam do głowy, jaki smutek wywołujecie u osób, których krewny umarł właśnie w szpitalu? 

To słowo "umieralnia", ewidentnie nacechowane pejoratywnie, kojarzy mi się z przytułkiem. To tak, jakby powiedzieć o kimś, że umarł porzucony, pozbawiony obecności ukochanych bliskich, bez fachowej opieki medycznej. Nie chcę się w tym poście odnosić do oceny jakości usług personelu medycznego. Ta, jak wiadomo, zależy od konkretnego przypadku i niestety zwykle jest oceniania negatywnie. Podobnie jak szpitalne jedzenie, łóżka, pościel, sanitariaty - ogólnie "syf, kiła i mogiła". 

Chciałabym natomiast zwrócić uwagę na pomijany często fakt, iż to także my - rodziny pacjentów - zepchnęliśmy śmierć do szpitali. Kiedyś śmierć była ostatnim etapem życia. Umierający odchodzili w swoich łóżkach, otoczeni rodziną i znajomymi. Wszystkie procesy fizjologiczne związane z opuszczaniem tego świata były uznawane za normalne. Dziś "odhumanizowaliśmy" śmierć - jest sterylna, okablowana rurkami i ... samotna. Wyrzuciliśmy ją, bo nie pasuje do nowej koncepcji życia - wiecznej młodości. Zainteresowanych tym tematem odsyłam do świetnej książki francuskiego historyka "Człowiek i śmierć" Philippe’a Ariesa

Caravaggio "Śmierć Marii"
Dlaczego piszę o takim poważnym temacie w trakcie sezonu urlopowego? Bo niedawno przypomniała mi się historia, którą opowiedział mi M., a zdarzyła się jednemu z jego znajomych lekarzy. Podczas dyżuru "na karetce" został wezwany do domu chorej, starszej osoby.  Na miejscu okazało się, że osoba ta rzeczywiście wymaga hospitalizacji - była odwodniona, rozchwiany cukier, słabe ciśnienie. Pod koniec wizyty lekarz zapytał o możliwość skorzystania z toalety, na co towarzysząca starszej osobie rodzina wpadła w popłoch. Doktor jednak wszedł do łazienki - stały tam spakowane walizki i torby. Okazało się, że rodzina następnego dnia wyjeżdża na wakacje, no i "coś trzeba było wymyślić". 

Podrzucanie do szpitali osób starszych i schorowanych jest częste i nasila się w okresach wakacji i świąt. Tacy pacjenci są zwykle zaniedbani, bardzo często zdarza się, że rodzina ich w szpitalu nie odwiedza. Dopiero gdy tam umierają, zaczyna się szukanie winnych: "Był zdrowy jak się kładł do szpitala... Normalnie umieralnia!".

Nie twierdzę, że tak jest w każdym przypadku. Powtarzam tylko za M., iż takie sytuacje się zdarzają. Nie namawiam też nikogo, żeby bliskich nie oddawał do szpitala. Opieka nad obłożnie chorym często przerasta fizycznie, psychicznie i finansowo. Instytucji pomagających jest za mało i najczęściej wymagają sporych nakładów pieniężnych. A szpital każdego przyjmie, prędzej czy później. Jednak są też takie rodziny, które wspaniale opiekują się nieuleczalnie chorymi bliskimi. To nasi cisi bohaterowie. Ale o nich w kolejnym poście.

Może następnym razem, gdy będziecie chcieli powiedzieć o lecznicy "umieralnia", ugryziecie się w język? W imię pacjentów. Oni umierają w szpitalach każdego dnia. 

2 komentarze:

  1. najczęściej ludzie mówią tak o oddziałach onkologicznych: kiedy lekarz zdiagnozuje nowotwór, to krewni już skazują chorą osobę na szybką smierć, bez względu na rodzaj tego nowotworu. Jeśli ktoś miał radioterapię, to sporo ludzi traktuje to jak paliatywne leczenie, co przedłuża życie o kilka miesięcy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Onkologia i pacjenci onkologiczny to w Polsce temat rzeka...

      A przy okazji: leczo pozdrawia ZTRZY kawki ;)
      A.

      Usuń

Będę wdzięczna za każdy komentarz, ale spamerom i hejterom dziękuję, nie publikuję!