wtorek, 16 lutego 2016

Ciąża, czyli nic dwa razy się nie zdarza

Podsumowań ciąg dalszy. Druga ciąża, tak jak wszyscy zapewniali, różniła się od pierwszej. Cieszę się, że mogę już o niej pisać w czasie przeszłym. Oto krótki bilans tej dziewięciomiesięcznej przygody:

Stan ogólny - gorszy (znacznie gorszy) niż w pierwszej ciąży. I to zarówno ten psychiczny, jak i fizyczny. Po pierwsze było ciężej, bo był już na świecie ktoś, kim trzeba się zająć mimo zmęczenia i wielkiego brzucha. Z rozrzewnieniem wspominałam ciążę z H., kiedy to relaksowałam się na kanapie z uniesionymi wysoko nogami, puszczając malutkiej kołysanki. Po drugie zdecydowaliśmy się posłać H. do przedszkola, co natychmiast poskutkowało wysypem chorób. Mimo tego, że teoretycznie byliśmy na to przygotowani (wszyscy nas ostrzegali, że tak będzie - doświadczeni rodzice starszych dzieci, a także lekarze), to bardzo źle to znosiliśmy. Właściwie to prawie za każdym razem panikowaliśmy. M. chyba dlatego, że jako doktor ma świadomość wszystkich możliwych powikłań "zwykłych" przeziębień. Ja zwalam strach na ciążowe hormony. W każdym razie był to dla naszej trójki bardzo trudny czas. Tak trudny, że mimo tego, że H. świetnie odnalazła się w przedszkolu i zawsze chętnie do niego chadzała, obecnie bardzo poważnie się zastanawiam, czy w tym roku szkolnym jeszcze do niego wróci.

Waga - dla niektórych najważniejsze, a na pewno jedno z najczęściej zadawanych pytań w ciąży (zaraz po "Jak się czujesz?"), a mianowicie: "Ile przytyłaś?". Otóż informuję wszem i wobec, że przytyłam mniej niż w pierwszej ciąży, ale zaczynałam z wyższego pułapu, więc na końcówce ważyłam tyle, co w pierwszej. A teraz wszyscy mogą obstawiać, czy i ile zrzucę po ciąży. M. przyjmuje zakłady.

Nie wiem, czy jestem głodna, ale zjem i tak... Na wszelki wypadek.
Dolegliwości - o zgadze już pisałam, więc daruję wam ekshibicjonistyczne opisy moich pozostałych bolączek, ale było tego zdecydowanie więcej niż w pierwszej ciąży. Wymienię tylko dwie, które mnie zaskoczyły - przepuklina pępkowa od drugiego trymestru i swędzący rumień na tułowiu na (jak się potem okazało) dwa dni przed porodem. Ponieważ wysypce w nocy towarzyszyło swędzenie dłoni i stóp, była obawa groźnej choroby (cholestazy), konsultowałam się więc z dermatologiem (jeszcze raz wielkie dzięki D.!) i swoim ginem. Na szczęście była to prawdopodobnie "tylko" reakcja uczuleniowa na ... mandarynki. W każdym razie większość dolegliwości skończyło się zaraz po porodzie. 

Płeć dziecka - Ooo, temat stary jak blogi parentingowe. Ja też się tym kiedyś emocjonowałam. Jednak gdy dowiedziałam się, że będę miała drugą córkę, znów zdarzyło mi się słyszeć: "Szkoda, że nie chłopczyk". Gdy mówili to bezdzietni, na początku starałam się tłumaczyć, ale potem się podałam i już tylko przewracałam oczami. Natomiast nigdy nie zrozumiem jak mogą tak mówić rodzice, którzy na pewno doświadczyli strachu o zdrowie (a może i życie) swoich dzieci. Dziś ze śmiechem odpowiadam, że mój mąż domu nie zbudował, drzewa nie zasadził, to i syna nie będzie płodził. 

Poród - zasługuje na osobny post i może nawet się go kiedyś doczeka.

H. - przez całą ciążę stopniowo przygotowywana do nowej roli starszej siostry i - co chyba ważniejsze - do tego, że nie będzie już w centrum uwagi. Z pomocą przyszły oczywiście książki. Jest ich na rynku zatrzęsienie, więc nie będę ich recenzować. My najczęściej korzystałyśmy z niezawodnej serii "Obrazków dla maluchów" - "Czekamy na dzidziusia". Są tam opisane chyba wszystkie aspekty związane z ciążą i porodem (pobytem w szpitalu). Bardzo zabawnie było słuchać jak trzylatka z poważną miną opowiada jak dochodzi do umieszczenia dzidziusia w brzuchu, ale bycie lekarskim dzieckiem zobowiązuje - od początku nie mieliśmy zamiaru jej wciskać kitu o bocianach i kapuście. Bardziej obawiałam się tego, co będzie po przyjściu z nowym członkiem rodziny do domu. Tu także pomóc miała lektura ("Kubuś ma siostrzyczkę" Vilma Costetti i Monica Rinaldini) i... najwyraźniej pomogła. Minęło już półtora miesiąca, a my nadal nie możemy się nadziwić, jak wspaniałą, opiekuńczą (a nawet nadopiekuńczą) siostrą jest H. Szczerze mówiąc musimy ją w tej miłości trochę hamować. Oczywiście ma swoje smuteczki, ale staramy się je na bieżąco odganiać. Niewykluczone też, że H. kiedyś pęknie i wygarnie nam, co myśli o małej, ale początki są naprawdę bardzo obiecujące.

M. - co by tu napisać, żeby za wiele nie napisać... Cóż, M. był w zeszłym roku baaardzo zapracowany i skupiony na rozwoju swojej kariery. Nie winię go - wręcz przeciwnie -  jak zwykle starłam się go wspierać, ale przyznaję że bardzo brakowało mi rozpieszczania, którego doświadczałam w ciąży z H. Za to wszystkie winy zostały odkupione po urodzeniu naszej drugiej córeczki. M. przykładnie wziął dwa tygodnie opieki nade mną i dwa tygodnie urlopu ojcowskiego. Przez ten miesiąc był z nami na 100% i pomagał we wszystkim. Ach, gdyby tak mogło być zawsze... No i muszę jeszcze wspomnieć, że ostatnio zrobił coś tak wspaniałego i ekscytującego by uczcić nasze potomstwo, że w moich oczach urósł dziesięciokrotnie.


Mimo tych wszystkich "trudów" (cudzysłów, bo zdaję sobie sprawę z tego, że tak naprawdę moja ciąża była szczęśliwa, mając na uwadze to, co nierzadko przechodzą inni rodzice) największą radość sprawia mi myśl, że dzięki niej powitaliśmy na świecie nowego członka rodziny - I. 

2 komentarze:

  1. dobra obstawiam, że za miesiąc będziesz miała wagę sprzed ciąży :P a co cała reszta postu nie była dla mnie ważna tylko akapit o wadze :P no i oczywiście szkoda, że I. nie jest chłopcem :P parki są takie fajne, syna mężowi nie urodziłaś itp :P
    P.S.
    Jedyne co mnie hamuje przed kolejną ciążą, to strach przed tym, że to będzie kolejny chłopczyk :P

    OdpowiedzUsuń

Będę wdzięczna za każdy komentarz, ale spamerom i hejterom dziękuję, nie publikuję!