niedziela, 5 stycznia 2014

Terroryzm, czyli make peace not war!

Jest jedna sprawa, która mnie bardzo irytuje. Mianowice zestawianie słowa "terrorystka" z pewnym procesem zachodzącym w ciele matki. Nie będę go tu wprost nazywać, bo nie chcę nawet, żeby oba słowa znalazły się obok siebie. Ale jestem przekonana, że wszystkie mamy wiedzą o co chodzi. A tatusiowie też się domyślą - przynajmniej powinni. 


U mnie początkowo było trudno. Przygodę z tą czynnością opisałabym w trzech słowach: "krew, pot i łzy". Byłam poraniona, były niesamowite upały i przez dwa tygodnie prawie cały czas płakałam. Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy twoje długo wyczekiwane dziecko powoduje ból w jednym z najbardziej intymnych miejsc na twoim ciele. Sytuację, w której marzysz o chwili odpoczynku i spokoju, a nawiedzają cię tabuny odwiedzających. Chwile, w których chce ci się ryczeć, a musisz się uśmiechać. 

Na szczęście miałam wsparcie - mamę, która powtarzała: "przykładaj, przykładaj, przykładaj" i M., który mówił: "jeśli nie dasz rady, zrobię z puszki". Obydwoje byli przy mnie i wiedziałam, że chcą, żeby mi się udało, choć wydawać by się mogło, że prezentują sprzeczne metody. Ale właśnie ciągły doping z jednej strony i perspektywa koła ratunkowego w postaci "puchy" w szafce mi pomogły. 

Jeszcze będąc w ciąży, przeglądając broszury, w których pisano o "mitycznej więzi z dzieckiem", wyrobiłam sobie zdanie o całej sprawie. Jestem sentymentalna i łatwo się wzruszam (płaczę nawet na reklamach), ale w tym przypadku doszła do głosu nieznana mi wcześniej praktyczna strona mojej osobowości. Bla, bla, bla o "cudownych chwilach z dzieckiem" odłożyłam na bok - dla mnie ważne było to, że to najlepsza i najbardziej wartościowa rzecz, którą mogę dać własnemu dziecku. I stanę na rzęsach, żeby to dla niego zrobić.

Wiem, że większość kobiet nie ma takich problemów. Wiem też, że są i takie, które zmagały się z cięższą sytuacją. Moja historia jest taka i jestem bardzo dumna z tego, że mi się udało.

Może właśnie dlatego reaguję obrzydzeniem na używanie słowa "terroryzm" w powiązaniu z tą czynnością. Porównywanie jej z czynami, które kojarzą mi się z zabijaniem w najbardziej okrutny sposób cywilów, kobiet i dzieci, jest dla mnie niezrozumiałe i nie do zaakceptowania. Uważam, że zniechęca, antagonizuje i wzbudza agresję. A przecież temat jest arcyważny. Jest tyle słów, które mogłyby zastąpić "terrorystkę" - propagatorka, aktywistka, obrończyni, agitatorka, działaczka, nawet nieszczęsną "świruskę" przełknę. Może następnym razem, gdy ktoś będzie chciał użyć tego niefortunnego słowa, chwilę się nad nim zastanowi, a nawet... zaniecha?
źródło
Jest jeszcze jeden aspekt całej sprawy. Dzięki temu, że użyłam słowa "terroryzm" w tytule i poście, mój blog natychmiast trafił do obserwowanych przez jakąś agencję bezpieczeństwa. Dlatego oficerowi, który właśnie go czyta, przesyłam serdeczne pozdrowienia i przeprosiny za to, że musi tracić tu czas. Chciałabym też przekazać mu to samo, co owym "pożalsiębożeterrorystkom" - make peace not war! 







5 komentarzy:

  1. Tia... ja już nie jestem terrorystką, ani aktywistką nawet. Ale dla wielu świruską i patologią, z uwagi na czas praktykowania czynności, o której piszesz, no ale cóż... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, że już nie jesteś. Przyznam szczerze, że bardzo mnie nadużywanie tego słowa zniechęca do wielu blogów.
      A patologią bym tego ci robisz nigdy nie nazwała, jeśli to dla was normalne, to i naturalne, dobrze wam z tym i to wasza sprawa. Innymi się nie przejmuj. Ja przynajmniej (tak ogólnie rzecz biorąc, nie tylko jeśli chodzi o KP) nad tym usilnie pracuję :)
      A.

      Usuń
    2. Och, przejmowanie się otoczeniem jest na jednym z ostatnich miejsc moich powodów do zmartwień ;) Czego i Tobie życzę :)

      Usuń
  2. No wiesz dobrze, że i ja nie rozumiem używania tego słowa w zestawieniu z tym drugim. Bardzo podoba mi się słowo używane przez Blogową Matkę Karmiącą- Laktywistka oraz używane przez moją koleżankę laktoentuzjastka :) ale też hmm zauważ kto tak nazywa. Są to kobiety bardzo rozżalone, sfrustrowane. Teraz już się na nie nie wkurzam, żal mi ich. Niech sobie zwą jak zwą prawda jest inna, a terroru nie ma ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, ale zauważyłam, że często to właśnie propagatorki same tak siebie nazywają. I to jest okropne.
      A.

      Usuń

Będę wdzięczna za każdy komentarz, ale spamerom i hejterom dziękuję, nie publikuję!