piątek, 24 stycznia 2014

Pod Mocnym Aniołem, czyli o piciu

Słowo się rzekło, a właściwie napisało - obiecałam sobie, że zobaczę "Pod Mocnym Aniołem" Smarzowskiego według prozy Jerzego Pilcha, gdy tylko film wejdzie do kin. Dziś więc pobawię się w recenzenta filmowego (o czym marzyła chyba połowa moich znajomych z kulturoznawstwa - przynajmniej ta, która nie dostała się na filmoznawstwo do Krakowa - tylko takie dziwolągi jak ja chciały iść na specjalizację kulturową, a w końcu wylądowały na literackiej, bo kochają książki).

Nie wiem, czy też tak macie, ale gdy mój ulubiony zespół wydaje płytę, albo mój ulubiony pisarz nową lekturę, a ja w ciemno polecam ją znajomym, to potem z drżeniem czekam na premierę. W tym przypadku uważam jednak, że mój gust i przeczucia mnie nie zawiodły. Film jest dobry.

Wyjątkowo przed pójściem do kina nie czytałam recenzji, jedynie relację z premiery. Książkę znałam bardzo dobrze, poprzednie filmy reżysera również, więc wiedziałam czego się spodziewać.

Film jest mocny, naturalistyczny, wręcz turpistyczny. Wiele w nim fizyczności i "fizjologii" - wszystkie możliwe płyny ustrojowe dosłownie wylewają się z ekranu. To może odrzucać i brzydzić. Dzieło jest o piciu, ale jeśli ktoś spodziewa się scen radosnej i lekko głupkowatej "fazy" poalkoholowej to bardzo się rozczaruje. Siedząca przed nami w kinie dziewczyna, po seansie powiedziała do swojego chłopaka z rozczarowaniem w głosie: "Ale to miała być komedia...". Owszem, momentami widownia zarykiwała się ze śmiechu, ale chyba jednak towarzyszyła temu głębsza refleksja. Jeśli miałabym porównać film do jakiegoś innego, to byłoby to "Requiem dla snu" Darrena Aronofsky'ego.


Podobnie jest z obrazem Smarzowskiego. Zaręczam wam, że po jego obejrzeniu dwa razy zastanowicie się, czy warto "chlać". I czy w konsekwencji chcielibyście wylądować na oddziale deliryków i spotkać galerię zamieszkujących go postaci. Niektórzy bohaterowie i sceny mogą się wydać przesadzone, skrajne i celowo wyolbrzymione. Ale powiadam wam: za długo pracuję w trudnej dzielnicy, żeby nie twierdzić, że to jest sama prawda. 

Personel medyczny, do którego Pilch ma niejaką słabość (mam tu na myśli pielęgniarki), a także lekarze są przedstawieni w filmie uczciwie - są postacie mroczne i tajemnicze, złe i okrutne, ale też współczujące i rzetelnie wypełniające obowiązki. 

Film jest bardziej "przegadany" niż poprzednie dzieła reżysera - w końcu to adaptacja książki - widać, że Smarzowski czytał Pilcha z ołówkiem w ręku i robił notatki. Zresztą słowo ma tu moc sprawczą, słynna fraza autora "Pod Mocnym Aniołem" jest bardzo widoczna. Leczenie przez pisanie, czytanie w grupie terapeutycznej - to wszystko się wiąże z podkreśleniem wagi słowa. Historia pokazywana jest nielinearnie, obrazuje alkoholowy ciąg i nieustanne powroty bohatera na odwyk, powtarzalność pewnych scen jest więc zamierzona. Te dwie sprawy (przerzucenie środka ciężkości z akcji na słowo oraz fragmentaryczność filmu), a również to, że film jest bardziej "inteligencki" może powodować, że będzie on dla niektórych trudniejszy w odbiorze. W tym przypadku trzeba iść na film, a nie do kina - wiecie, o co mi chodzi.

Uff, ale w tej recenzji umieściłam dużo epitetów, a dopiero co w "Drugim dzienniku" Pilcha przeczytałam, że tylko grafomani używają dwóch i więcej przymiotników obok siebie. Ale tak to jest, gdy post pisze się na gorąco i przepełniony jest emocjami... Zamilknę więc już i niech obrazy przemówią same za siebie:


2 komentarze:

Będę wdzięczna za każdy komentarz, ale spamerom i hejterom dziękuję, nie publikuję!